Archiwum 12 października 2018


paź 12 2018 Życie z chorobą psychiczną
Komentarze (2)

Opowiem Ci pokrótce moje życie przez ostatnie ponad 3 lata.

Szpital, szpital, szpital... Szpital psychiatryczny stał się moim drugim domem.

Właściwe tam byłam więcej niż w moim prawdziwym domu.

Przechodziłam piekło.

Ciężka depresja, okaleczenia, próby samobójcze.

Szpital bardzo mi pomógł. Sądzę, że nie byłoby mnie ma tym świecie gdyby nie specjaliści, których poznałam.

Ale była to długa, kręta i wyboista droga. A to wciąż nie koniec...

Dziś jestem z etykietą "CHAD- Choroba Afektywna Dwubiegunowa" oraz "Zaburzenia osobowości- typu Borderline".

Zapnij pasy, będzie ostro.

Życie z takimi zaburzeniami to gehenna. Nastrój jak w rolercosterze. Raz dół, raz górka.

Jednego dnia mam pełno energii, tańczę i śpiewam, śmieje się, rozmawiam z ludźmi.

Drugiego jednak wszystko się zmienia. Zaczyna się od rana. Nie mam ochoty wychodzić z łóżka. Nie chcę na nikogo patrzeć. Nie mam ochoty rozmawiać. Płaczę. Myślę o śmierci.

Są też okresy remisji. Kiedy wszystko wygląda normalnie.

Choć nie jestem pewna, czy wiem czym jest normalność.

Jak mam żyć "normalnie"? Moja przeszłość i teraźniejszość wypełniona jest bólem. Poznaje nowych ludzi a na pytanie co u mnie nie potrafię nic sensownego powiedzieć.

Mówię:"Wyszłam miesiąc temu ze szpitala". "Czemu tam byłam?" "A no wiesz, chciałam się zabić".

Opowiadasz o tym jak świetnie bawiłeś się na imprezie? Zazdroszczę. Nie wiem co to znaczy wyjść z ludźmi, cieszyć się tym i bawić. Na każdym kroku mój mózg podpowiada mi, że nie pasuję do tego świata, do tych ludzi.

Pada pytanie:"Pijesz?" Odpowiadam: "Nie, biorę leki". Tak, codziennie od ponad 3 lat łykam garśiami antydepresanty. Nie, przepraszam. Teraz mam leki na CHAD- czyli stabilizatory nastroju. Jedne by nie pójść w manię, drugie by nie popaść w depresję. Jednak nie działają magicznie. Wciąż miewam gorsze okresy. Nie wiem czy jakiekolwiek leki mogą sprawić, bym czuła się normalnie - bym miała wyrównany, stabilny nastrój.

Miałam okres, kiedy myślałam "tak, w końcu nie mam myśli samobójczych!". Aż nagle bum! Mój mózg mówi "chyba się nie łudziłaś, że będzie dobrze, że będziesz zdrowa, że na długo przestaniesz myśleć o śmierci?" A właśnie, że się łudziłam.

Od paru dni nic mnie nie cieszy. Odczuwam stały lęk - bez różnicy czy jestem w domu czy na mieście. Zawsze jest coś nie tak. Boję się, cholernie sie boję. Wszystkiego. Ten strach mnie paraliżuje.

Wrócić do szpitala? Po co? Lekarz mi pomoże? Terapia? W domu biorę leki a co tydzień jeżdżę do PZP na psychoterapię. To nic nie daje.

Tracę nadzieję. Staram się, walczę.

Za kilka dni mam wizytę u psychiatry. Zwiększenie dawki leków czy skierowanie do szpitala? To się okaże.

A teraz zostawiam Was ze słowami mojej terapetki o mnie.

"Jesteś tak pokaleczona przez życie, że wszystkie struny masz na wierzchu. Każde słowo i każdy gest może zadać ci ból"